12.06.2005 :: 13:44
Szkoła uwodzenia Dla twórców filmu inspiracją była książka Choderlasa de Laclosa "Niebezpieczne związki", o której Tadeusz Boy-Żeleński (niezrównany badacz literatury) napisał: "to nieporównany wyraz doby, w której powstała i którą maluje." Czy "Szkołę uwodzenia" można również nazwać "wyrazem doby", wyrazem XX wieku? W filmie czuć atmosferę rozpusty XVIII-wiecznej Francji przeniesioną w realia współczesnej Ameryki. Stwierdzamy, że swoboda seksualna, miłość tylko w jej znaczeniu fizycznym, pewne okrucieństwo, cynizm i wyrachowanie w związku między dwojgiem ludzi, to z pewnością obraz zachowania współczesnego społeczeństwa. Ale trzeba przyznać, że nie jest to jakaś gwałtowna zmiana w mentalności, bo podobnie wyglądało życie towarzyskie w salonach paryskich, już dwa stulecia wstecz. Tak więc, fabuła i intrygi z "Niebezpiecznych związków" okazały się aktualne, a żeby przybliżyć je widzowi zmieniono właściwie tylko miejsce i czas akcji. Spotęgowało to moc, siłę wyrazu, podkreśliło powagę problemu - wciąż świeżego i to na przestrzeni wieków. Pełna klasy - Sarah Michelle Gellar wciela się w rolę Catherine. Bezwzględna, wyrachowana, zimna, podła, sprytna, przebiegła, oschła, bezczelna - taki mógłby brzmieć wstęp do litanii pod jej adresem. To dziewczyna bez skrupułów, nie licząca się z cudzymi uczuciami. To wierne odbicie markizy de Merteuil, jej książkowej odpowiedniczki. A właściwie - jej XX-wieczne wydanie. Markiza to uosobienie kobiety swojej epoki - tak samo Catherine. To w pełni uświadamia mi, że ludzie zawsze byli tacy sami. Są i dobrzy, i źli. A ci źli mają te same sposoby i motywy postępowania, niezależnie od miejsca i czasu. "Szkoła uwodzenia" wiele mi unaoczniła. Udowodniła mi, że zło jest dookoła i można z nim walczyć, a co najciekawsze (mimo że banalne) - walka często kończy się triumfem. Film przypomina, że niektórzy traktują miłość powierzchownie, jako pożądanie, chęć zdobywania, a co za tym idzie - pogrążania. Jednak daje nadzieję, że prawdziwa miłość też odnosi zwycięstwa. Gellar, Phillipe, Whiterspoon to grono młodych i utalentowanych aktorów, ich gra była naturalna, choć momentami uderzała teatralność i sztuczność ich wypowiedzi. Nie zaważyło to jednak na ogólnym efekcie. W filmie widać zaczątki humoru, który w pełni zaprezentował się w "American Pie",czyli dotyczący seksualności i różnych "niesmacznych" rzeczy. Jednak w tej dawce w jakiej go podano w "Szkole uwodzenia" jest do zniesienia i śmieszy (w przeciwieństwie do "American Pie"). Wracając do pytania z początku: czy "Szkoła uwodzenia" jest wyrazem XX wieku? Niech każdy sam odpowie sobie na to pytanie oglądając film, a z pewnością warto.